Apple ma ostatnio trochę kłopotów. Najpierw okazało się, że iOS z numerkiem 8 ma negatywny wpływ na prędkość starszych modeli, a później gruchnęła wieść, że aktualizacja iOS 8.0.1 przerabia najnowszą generację telefonów na coś w rodzaju cegły z funkcją dzwonienia. Nic zatem dziwnego, że korporacja z Cupertino stawić musiała czoła rozgniewanym fanom i fali krytyki w internecie i nie tylko. O tym, że tym razem nie są to zwykłe fochy może poświadczyć fakt, że w wyniku całej tej afery firma odnotowała spadek wartości swoich akcji o całe trzy procenty. Koncern z Cupertino oczywiście stara się jak tylko może, żeby odrobić straty oraz uspokoić całą sytuację. Niestety, nie jest to jedyny bigos, z którym musi się uporać. Otóż wieść gminna niesie, że najnowsze iPhony bardzo łatwo jest wygiąć - i to, niestety, na stałe. Gimnastyka nowego telefonu to problem głównie dla wyświetlacza, zwłaszcza wtedy, gdy użytkownik chce wyprostować urządzenie. Skłonność iPhone'a do wygibasów bierze się najpewniej stąd, że przy jednoczesnym "odchudzeniu" urządzenia, zastosowano w jego produkcji niższej jakości materiały. Efektem takiej polityki są własnie wyginające się ponoć telefony - cała "afera", mimo że na dobrą sprawę jeszcze nie potwierdzona, otrzymała już swoją oficjalną nazwę "bendgate" (bo po angielsku "bend" znaczy "wygiąć"). Według najnowszych plotek, Apple zadeklarowało wymienienie wszystkich aparatów, które dotknięte zostały wadą konstrukcyjną. Przy tym stan telefonu mają określać technicy korporacji, których zadaniem będzie wskazanie, czy iPhone został wygięty naumyślnie czy też w efekcie wypadku (na przykład usadowienia się na znajdującym się w tylnej kieszeni telefonie). Jak ci eksperci będą odróżniać jedno od drugiego jest dla mnie zagadką, no ale w końcu to oni są ekspertami, a nie ja ;) Dla Apple najważniejsze jest teraz zmazać plamę na honorze - o ile oczywiście taka plama rzeczywiście powstała, bo widzieliśmy już przecież przypadki fałszywych plotek towarzyszących premierze nowego sprzętu.